sobota, 4 marca 2017

Żyje się teraz

                Wstajesz rano i myślisz....o rany jak mi się nie chce iść do pracy. Nie chce mi się wstać. Dlaczego ten weekend już się skończył. Jak to jest, że ledwie się zaczął i już go nie ma. Zwlekasz swoje ciało z łóżka i liczysz dni...byle do piątku. Nie masz co na siebie włożyć - standard, łapiesz to co leży na krześle i jest mniej wymięte niż to co leży na dnie szafy do wyprasowania. Na mieście znów korki. Ten się wpycha bez sensu, bo mu się śpieszy bardziej niż innym - dokąd? po co? Inny jedzie drugiemu na zderzaku. Ten się piekli "ja cię nauczę jeździć tępaku" - zżyma się w swoim samochodzie, nie myśląc o tym, że tylko dziecko na tylnym siedzeniu go słyszy i czerpie wzorce. Ten co mu siedzi na zderzaku - nie słyszy. W pracy jak zawsze to samo - tylko ty pracujesz. Cała reszta bierze pieniądze za przychodzenie do pracy. Ten tego oszuka, tamten tamtego prześcignie i cieszy się jaki jest cwany. A to baran z tamtego - dał się wyścignąć. Wracasz po pracy do domu. W domu oczywiście bałagan. Skarpetki porozrzucane. Szlag mnie zaraz trafi - cały dom na utrzymaniu i praca na dwa etaty. Ileż można? Boli mnie głowa. Byle do piątku. Jest piątek - odwracam się za siebie i myślę .......a kiedyż ten tydzień minął. Kolejny tydzień za nami. Ale się człowiek starzeje. Kiedy? Kiedy to wszystko mija? Dopiero się dzieci rodziły - a już studiują. Już nie jestem taki młody, ale ciągle na coś czekam. Na co? na weekend?  na wakacje?  na święta? na dom? na pracę? Mija rok za rokiem a ja, ty z utyskiwaniem czekamy znów na coś. Tylko nie bardzo wiemy na co. Odkładamy pieniądze. Grosz do grosza, żeby było na czarną godzinę. Bo dzieci trzeba wykształcić i.....nie wiem co jeszcze? Może na emeryturę, bo ZUS.... no nie ma na nich co liczyć mimo, że przez wiele lat zabiera lwią cześć twoich dochodów. Na wakacje nie ma co jechać bo to wszystko takie drogie. Za te pieniądze można by kostkę przed domem zrobić, albo samochód wymienić. Ale sąsiedzi pojechali, ja też chciałbym. Co potem wstawię na fejsbuka?

               Wstajesz rano i myślisz.....ooo żyję, przeżyłem kolejną noc. Cudownie - nie bolało. Dało mi spać. Ależ przyjemne to ciepło pod kołdrą. Moje łóżko. Mój kot. Moja żona. Moje dzieci. Mój dom. Mam wszystko. Jest cudownie, cieszę się tym bo nie wiadomo co będzie za rok. Przeżyję? Może tak, może nie. Fantastycznie, że mam dobre wyniki krwi - podadzą mi kolejną chemię. Leczenie nie będzie zaburzone, a to wróży sukces. Trzeba zjeść śniadanie. Niespiesznie - tak dużo ile masz ochotę. A może na razie tylko trochę? Żeby móc poćwiczyć? Żeby żołądek nie miał zbyt ciężko? Dobrze, to teraz trochę zjem, poćwiczę i znów zjem. Szkoda, że nie mogę wyjść na dwór. Zimno, zimno - to co, że zimno? Zimno nie zabija. To brak odporności zabija. No dobra , zatem wypiję sok z czerwonego buraka. Jakże chciałbym pójść do pracy. Każdy się ubiera i pędzi do niej z niechęcią. Ja dałbym wiele żeby do niej pójść - nie mogę. Więc zrobię wszystko, żeby wyzdrowieć i iść do pracy. A na razie odpoczywam. Mam ogromną szansę dostrzec to czego nie widziałem przez czterdzieści lat. Jakiem cudem? Byłem ślepy?
Telewizora nie ma po co włączać. Pierwsze trzydzieści minut oglądania wprowadzi cię w dużą frustrację. Nikt nie mówi o tym, że samolot doleciał z punktu A do punktu B, nikt nie zająknie się o tym, że polityk jednej partii wypowiedział się dobrze o polityku drugiej partii. Trudno znaleźć informację o tym, że ktoś wyzdrowiał. Dobry film? nie znajdziesz. No chyba, że na DVD. Jakbyś nie szukał - w telewizji krzyczą o katastrofach, kłótniach polityków, morderstwach i gwałtach. Więc masz dwa wyjścia albo beznamiętnie przełączać kanał po kanale i oglądać reklamy albo wyłączyć telewizor. Przeleciało pół dnia.

Przeleciało pół dnia, czy też dwie trzecie dnia. Wracam z pracy. Zrzucam szpilki w przedpokoju i biegnę do męża. Cudowny choć słaby uśmiech .....zatrzymuje mnie w teraźniejszości. Siadam na łóżku. I już jest dobrze. Trzymamy się za ręce. Jeszcze nie wyciszyłam się po biegnącym dniu. Jeszcze się nie przebrałam. Jeszcze nie zjadłam. W tym biegu, chciałabym wstać i lecieć dalej, a On mówi "nie odchodź, bądź ze mną". "Opowiedz mi jak było w pracy" Odpowiadam - "nic ciekawego, przeleciało jakoś, a Tobie jak minął dzień?"
- " Dobrze. Czekałem na Ciebie. Kot wariował z psem. Wiesz? przychodził po mnie żebym mu dał jeść. Dałem mu - to pies mu wszystko zjadł. Wypuściłem ich na dwór. Kot pogonił bażanta. Pies patrzył na to z balkonu i nie chciało mu się biegać. Tyle kretowisk po zimie - w ogrodzie. Jak nabiorę trochę siły - to je porozrzucam. Słońce zaczyna ładnie grzać. Na leszczynie są już pąki. W lesie zaczyna się trawa zielenić".

Dostaję obuchem w głowę....żyje się teraz. Nie jutro. Nie wczoraj. Żyje się teraz. Życie toczy się nie wczoraj i nie jutro ale właśnie teraz. A my w tym całym pośpiechu, wyścigu za nie wiadomo czym - nie widzimy tego co wokół nas się dzieje. A dzieje się dużo i ładnie. Kiedyś usłyszałam, że każdy z nas wiecznie siedzi w szpagacie i rozrywa się na pół. Jedną nogą grzebiemy w przeszłości, drugą stoimy już czy też czekamy w przyszłości. 

A dzisiaj - tu i teraz nie ma nikogo. Jakie to dziwne.

Kiedy rozmyślam o przeszłości towarzyszą mi uczucia tęsknoty, żalu, niemożliwości zatrzymania czy też powrotu tego co było, uczucie straty minionego czasu, młodości, życia. 
Kiedy myślę o przyszłości towarzyszą mi emocje wyczekiwania, niecierpliwości, lęku, obawy - co będzie? jak będzie? Czy będę zdrowa? Czy będę miała pracę? Jak poradzą sobie dzieci? I planuję, kombinuję, kreuję..

Teraźniejszość .....w tej właśnie chwili, jest.......trwa....chwila....dobrze jest.....
włączone jest radio "chillout" - spokojnie sączy się muzyka. Siedzę w fotelu, owinięta polarem, z laptopem na kolanach, oraz kubkiem naparu imbirowo-cynamonowego i ...piszę post.....Żyje się teraz. 
To co czuję to ...ciepło, bezpieczeństwo, spokój, bycie, ekscytacja każdym słowem, brak gonitwy myśli w głowie, ponieważ piszę...koncentruję się na jednej rzeczy, na jednym działaniu. 

Teraźniejszość to medytacja....

Czasem takie rzeczy brzmią jak pogańskie herezje, ale okazuje się, że dopiero kiedy dojdziesz do ściany - zaczynasz rozumieć co to znaczy cieszyć się. Zaczynasz doceniać. Zaczynasz słyszeć. Zaczynasz widzieć. Zaczynasz czuć.
Miałam wszystko i gnałam - nie wiadomo po co, nie wiadomo dokąd. Zatrzymałam się nie dlatego, że chciałam. Zatrzymało mnie życie. 

Posadziło i kazało patrzeć.I zobaczyłam........życie jest cudowne, pod warunkiem, że pozwolisz sobie je zobaczyć. Że ktoś, lub coś, czasem ogromnym kosztem i cierpieniem - otworzy Ci oczy. Dlaczego nie uczymy się na błędach innych? Zawsze musimy doświadczać sami. Ja również, Człowiek jest dziwną istotą, dużo łatwiej odnajduje i docenia szczęście w momencie kiedy z pozoru nie ma na nie szansy. 

I znów mi się przypomina ......"Żebym tylko zdążył opowiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham. Kiedy byłem zdrowy, wydawało mi się, że to takie normalne, że mamy własnie siebie. Dziś wiem, że mamy coś wyjątkowego. Zbyt mało się tym cieszyłem. Ciekawe czy zdążę się nacieszyć. Gdybym ja wiedział, że nie będzie ...potem"

Człowiek zaczyna doceniać, kiedy traci..........dlaczego tak późno? Przecież żyje się teraz. 

Nie będę już marudzić, utyskiwać i biadolić, jest naprawdę wiele fajnych rzeczy, które można robić 
zamiast tego :)    
                               Sail away with me Honey.....what will be....will be...