Tyle narosło złych myśli wokół służby zdrowia i systemu leczenia w Polsce, że ...odechciewa się człowiekowi wszystkiego już na samym początku. Po co to jechać? Przecież i tak wyznaczą termin na za rok? Prywatnie? ale gdzie? To na co te moje składki idą? I tak w koło. Myśl goni myśl. Dziś wiem jedno - nie narzekaj!! bo szkoda Twojej energii. Szukaj, działaj a świat ci pomoże. Nie biadol, jak to w Polsce jest źle! Dobrze jest - tylko musisz chcieć to zobaczyć i przestać tracić czas na biadolenie.
Na samym początku wystraszyłam się tej sytuacji, od razu zderzyłam się z myślą - może trzeba wyjechać.........ale gdzie? co trzeba zrobić? Dom trzeba sprzedać? Zaczęliśmy jeździć. Trafiliśmy do szpitala onkologicznego w Kielcach (mieszkamy bardzo blisko Kielc). A tam......czarna masa ludzi. Był dzień 03 stycznia 2013. Przed nami do recepcji stał człowiek (na wygląd około 55 lat) - wyciągnął karteczkę ze skierowaniem do urologa i dopiskiem pilne. Pani w okienku, wzięła - postukała w klawiaturę i oddała mu, mówiąc 04 listopada 2013. Pan wziął karteczkę i bez słowa odszedł. Zamarłam. Jak to tak?
My trafiliśmy tego dnia do pani doktor - która... wlała nam tyle pozytywnego myślenia do głów i serc że mogliśmy tym dzielić wszystkich. I tak ruszyła lawina. Nie od zmiany diagnozy na wizycie ...co to to nie. Tylko od przebiegu tej wizyty. Od naszego, po tej wizycie sposobu myślenia i działania. Dziś wiem bardzo ważne jest pójść do dobrego lekarza prowadzącego, mimo, że potem styczność będziesz miał jeszcze z tysiącem innych lekarzy ale Twój lekarz prowadzący jest na wagę złota. Czy będzie umiał Cię wesprzeć, czy będzie mu się chciało tłumaczyć, czy będzie kompetentny, czy będzie na tyle otwarty, że jeśli w Twoim szpitalu coś jest niedostępne to poszuka gdzieś indziej. Nasz lekarz prowadzący czy też nasza lekarz (Pani Doktor Magda) prowadząca - nie za wiele robił technicznie, bo to nie ona zlecała radioterapię, chemioterapię, nie ona też operowała, ale zawsze znalazła dla nas czas i potrafiła odpowiedzieć na nasze pytania oraz uspokoić, mimo, że jej charakter to raczej żołnierz generalny niż psycholog. Jej sposób bycia, powodował, że nigdy nie wahaliśmy się do niej pójść i zapytać. Zadzwonić i powiedzieć - muszę przyjechać. A ona - mimo, że bardzo zajęta - odpowiadała - nie będzie to łatwe, ale na pewno mnie złapiecie. Człowiek, ma wtedy takie poczucie, że jest współpraca, że nie jesteś kolejnym numerem karty onkologicznej tylko człowiekiem. Znajdź takiego lekarza prowadzącego - nie poddawaj się mentalnie. Nie zgadzaj się na myślenie, że całkiem zależysz od lekarza. Jeśli okaże się gburem - zmień go. To nie jest tak, że ja jestem naiwna i ślepa. Spotkaliśmy na swej drodze pełno pseudo-lekarzy (o walce z nimi napiszę innym razem) ale nigdy nie zgadzaliśmy aby lekarz nas lekceważył. Nie zgadzam się na to, że lekarzowi należy się ukłon w pas z samej definicji bycia lekarzem. Wiem dlaczego tak to funkcjonuje - człowiek się boi, że od niego zależy. Że jak mu powiem wprost, że jego zachowanie jest nie takie jak trzeba - to on się zemści, nie będzie mnie lubił, nie da zlecenia na badanie itd. I to prawda. Dlatego trzeba mówić o swoich emocjach a nie obrażać ludzi.
Drugie przeświadczenie jakie mam po prawie dwóch latach procesu chorobowego to, że skończyły się czasy dawania czy też brania kopert pod stołem. Piszę o tym dlatego, abyś wiedział, że można leczyć się za darmo. Nie wiem, czy jestem dziwna, czy nie umiem dawać pieniędzy, czy co...ale nikt z lekarzy nie wziął od nas pieniędzy. Kiedy mąż operowany był w Warszawie, a była to operacja ratująca życie - zapytałam w szpitalnym gabinecie ,,Panie Doktorze, chciałabym dać pieniądze na szpital i wyciągnęłam do niego rękę" . Zapytał wrogim głosem ,,Panie wie jak się to nazywa?" ,,Wiem" - odpowiedziałam, ,,to proszę to zabrać i nigdy więcej nie wracać do tego tematu". Takich sytuacji było kilka - za każdym razem, ku mojej uciesze, kończyły się tak samo. To pozwoliło mi uwierzyć w ludzi. Choć doskonale wiem, że inni ludzie, inne rodziny mogą mieć inne doświadczenia - słyszy się o tym ciągle. Człowiek tak ma w trudnej sytuacji, że myśli że jak zapłaci, to poczuje, że zrobił wszystko i że będzie lepiej, czujesz, że jesteś za to odpowiedzialny i idziesz dać - ja też tak miałam. Nie będę rozwijać wątku, bo nie ma czego.
I dalej.....nauczyłam się, że im więcej wiesz, tym łatwiej będzie Ci się leczyć. W każdej wolnej chwili siadałam i czytałam czasopisma o nowotworach o technikach leczenia, o dostępności, o dietach, o wszystkim co tylko możliwe. To jest ważne z kilku powodów. Po pierwsze łatwiej Ci jest zrozumieć, co się dzieje z Tobą, czy też z osobą Ci bliską. Człowiek najbardziej (poza bólem) boi się tego czego nie wie, bo wymyśla, bo nadinterpretuje. Poza tym jeśli wiesz dużo, łatwiej Ci jest zrozumieć, co mówią do Ciebie lekarze, pielęgniarki, bo znasz szerszy kontekst. Po kolejne....jeśli masz wiedzę, wiesz jakie pytanie zadać. To często może Cię uspokoić lub dać Ci cokolwiek innego pożytecznego. To nie znaczy oczywiście, że masz się mądrzyć i być aroganckim - to akurat w niczym nie pomoże, a zaszkodzić może bardzo. Lekarze też nie są alfami i omegami - nie wiedzą wszystkiego, a kiedy masz jakąś wiedzę, możesz iść zapytać. W trakcie leczenia mojego męża dotarłam do informacji o nowym sposobie leczenia metodą ,,nanoknife". Jest to metoda resekscji (usunięcia) guza w miejscu bardzo trudno dostępnym, nożem elektrycznym, sterowanym przez komputer. (http://www.forum-onkologiczne.com.pl/forum/nanoknife-vt10823.htm). Usłyszałam o tej metodzie, jako bardzo mało inwazyjnej oraz dającej ogromne nadzieje, a stosowanej w Polsce tylko w Bydgoszczy (wtedy, teraz jest dostępna w kilku innych miejscach). Poszłam z tym do naszej doktor, zapytać co sądzi? A ona odpowiedziała zupełnie wprost ,,Nie znam, ale co szkodzi się dowiedzieć". Więc pojechałam do Bydgoszczy. Poszłam na wizytę do ....urologa (Pan Doktor Siekiera - okazał się profesjonalny w każdym calu - potem okazało się, że jest prekursorem w Polsce w operowaniu metodą nanoknife). Powiedział do mnie bez ogródek ,,Boże, po co Pani tu jechała taki kawał drogi? - powiedzieliby przez telefon, że gardła nie operujemy" ale ja nie uważam tej wizyty, za bezużyteczną. Owszem - mój mąż nie miał szansy z niej skorzystać ale, dowiedziałam się wtedy dużo i przekazałam tę wiedzę wszystkim, którzy chcieli z niej skorzystać. Jeden ze znajomych, jest po operacji metodą nanoknife i żyje :) Najczęściej jest wykorzystywana z powodzeniem przy raku prostaty oraz trzustki. Trwają próby na gałce ocznej.
Kolejny (który opiszę, bo było ich wiele) przykład wykorzystania mojej, doczytanej, wiedzy to żelazo w ampułkach. Rak gardła ma to do siebie, że guz może (lub często to robi) naciekać naczynia krwionośne czy też tętnice szyjne a to często prowadzi do krwotoków, które są nie do przewidzenia oraz nie do opanowania. Mój mąż miał ich - dziesięć, w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy życia. Po dwóch miał nie żyć. Ale nie było tak. Po czterech jego hemoglobina wynosiła 6% a żelazo 4,2 mmol/l - podano Mu dwie jednostki krwi. Zapytałam czy mogliby Mu podać żelazo w ampułkach. (Ferrum-Lek - pfm.pl)
Ku mojemu zaskoczeniu - lekarz odpowiedział ,,Nie braliśmy tego pod uwagę, ale...to na pewno go wzmocni - podamy". Lekarze, przecież wiedzieli, że nie da się już uratować życia, ale nas wszystkich, świętym obowiązkiem było aby ostatni czas mojego najdroższego męża był jak najbardziej komfortowy. On musiał mieć siłę. Może jest i tak, że lekarze uznali, że ....już się nie opłaca, ale kiedy zapytałam, nie śmieli odmówić? A więc - dopytuj się, bądź konsekwentny w swoim dążeniu do zdrowia, do siły. A dla tych, którzy zostają, ....bardzo dużą ulgę przynosi przeświadczenie, że ...zrobiłem czy też zrobiłam WSZYSTKO.
Na dziś o sposobach i poziomie leczenia w naszym kraju - wystarczy. Ale w najbliższy czwratek będę pisać o tym samym - bo dalej jest o czym.
- dlaczego w Polsce a nie za granicą?
- jak zapewnić opiekę lekarza w domu?
- gdzie lepiej - w domu czy w szpitalu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz