poniedziałek, 5 grudnia 2016

wschód słońca

I nagle....po tylu dniach cierpienia, myśli o śmierci, o przemijaniu, tęsknocie, bólu .....dociera do mnie. Jak olśnienie. Wschód słońca jest każdego dnia. To jak cykl......liść rozwija się, jest przepięknie, świeżo zielony - zdaje się krzyczeć ,,dorastam, całe życie przede mną". I bawi się słońcem, wiatrem - jak małe dziecko. Soczysty, zadziorny - młody liść. Następnie doznaje majestatu zieleni. Dorosłe, zdrowe życie. Aż w końcu, poznaje nowe barwy życia, czerwień, żółć, brąz. Powolutku marszczy się, przemija, opada ......by znów w nowym życiu stać się soczystym i zadziornym. Tak jest też z codziennym wschodem słońca. Ile trzeba przejść, by zrozumieć, by zaakceptować, że jest popołudnie, że jest też zachód. Ale jest i wschód - każdego nowego dnia.

Kilka lat zajęło mi zaakceptowanie. Nie jest to łatwe. Zwłaszcza, kiedy schyłek życia przychodzi za wcześnie. Zawsze jest za wcześnie - wiem. Ale schyłek w wieku 43, kiedy myślisz, że dopiero jest południe.......tak trudno zrozumieć, a jeszcze trudniej zaakceptować. Tak, ludzie chorują. Rak jest chorobą powszechną dziś. Ale nie w moim domu. Nie w domu, gdzie miejsce znalazła idealna miłość. Czyżby rak też chciał tak dobrego domu...........

Jestem gotowa rozmawiać. Jestem gotowa podzielić się siłą do walki, która wzeszła wraz ze wschodem słońca na wulkanie Batur kilka dni temu................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz